Obudziłam się z myślą pojechania do parku i puszczenia Nali na otwartej przestrzeni. I tak właśnie zrobiłyśmy.
Zabrałam wodę, frisbee, piłki tenisowe i oczywiście przysmaki :D
Wsiadłyśmy do autobusu, po wyjściu szyłyśmy deptakiem, po czym skręciłyśmy przechodząc obok wybiegu dla psów na którym często bywamy. Ale nic.. dzisiaj były inne plany więc Nala za smutkiem odwracała głowę spoglądając na wybieg. Poszłyśmy w takie miejsce gdzie mało ludzi przechodzi, puściłam psa i pod drzewkiem położyłam moje rzeczy.
Zaczęłyśmy od frisbee, ona jest na to nakręcono, może nawet zrobimy coś więcej w tym kierunku.
Pierwszy roller na rozgrzewkę pięknie złapany i tak przeszłyśmy do innych rzutów i większość została złapana. (robimy to amatorsko więc nie jest to pewnie takie jak by to oczekiwali inni)
Po frisbee przyszła kolej na piłkę. Trochę jej porzucałam aby się zmęczyła, przynosiła pod same nogi więc byłam z niej zadowolona. W między czasie były też komendy dla utrwalenia i ulepszenia.
Spakowałam wszystko i bez smyczy szła aż do chodnika gdzie spotkałyśmy Labradorkę. Wtedy ją zapięłam bo obawiałam się że jak już zaczną się bawić to będzie szukała jedzenia i zacznie wiać. Ale była tak zmęczona że po przywitaniu szła obok mnie nie zwracając uwagi na sunie obok.
Szłyśmy w stronę morza, lecz nie z zamiarem wejścia na plaże lecz chciałam iść deptakiem wzdłuż.
No ale los tak chciał że nie mogłam odmówić Nali więc pierwszym wejście jakie zobaczyłyśmy podreptałyśmy w stronę plaży. Nie było żadnego psa, tylko kilka ludzi.
Puściłam ją ze smyczy wyjęłam piłki i nagle Nala ma mnóstwo energii i chęci na pływanie więc hoooop! do wody :D Widziałam ludzi z wyjętymi telefonami i kamerujących jak wskakuje do wody i płynie po zabawkę.
Wróciłyśmy brzegiem morza do domu.
Pies w domu jak aniołek :)
W sobotę również pomyślałam że mogłybyśmy iść na plażę. Padał deszcz.. ale co to dla nas :D, wychodzimy z bloku, idziemy jakieś 5-7 minut w lekkim deszczu i przestało padać. Lecz i tak było pochmurnie, brzydko.
Doszłyśmy na plażę i nagle słońce wyszło zza chmur i miło grzało. Więc trochę pływania i do domu.
Wieczorem wzięłam piłkę i poszłyśmy na wybieg (mamy 3 minuty).
Także sobotni dzień również zaliczam do udanych :)
Ogólnie jakiś czas temu zaczęłyśmy już okres na rolki. Więc Nala ma dużo ruchu i jest do tego przyzwyczajona.
I taki krótki filmik z piątku (tylko tyle udało mi się nagrać telefonem).
Już byłam taka zadowolona że zaczęłyśmy pływanie a tu nagle takie coś..
W sobotę w nocy zaczęła piszczeć i miała podkulony ogon, wyszłam z nią na dwór. Wyglądało to tak jak by nie mogła się opróżnić więc czekałam aż to zrobi. Zrobiła.. Ale ogon miała tak samo, nawet wyraz pyszczka się nie zmienił, tylko taki smutny.
Gdy weszłyśmy do domu i nadal piszczała to w końcu wpuściłam ją do pokoju i zawołałam na łóżko, cały czas się wierciła, nie mogła znaleźć miejsca. Ale w końcu zasnęła. Rano ogon miała jak osiołek (ten z Kubusia Puchatka - tak jest często opisywany i łatwy do wyobrażenia), już nie piszczała, ale na podniesienie ogona reagowała negatywnie. Widać było że ją boli. Jednak szukając co to może być natknęłam się na "syndrom zimnego ogona" na forum Labradorowym, poczytałam i jest to dość częsta przypadłość. Więc się już tak nie martwiłam, gdyby ją bolało nadal to bym pojechała do weterynarza na środki przeciwbólowe. Lecz dzisiaj jest już prawie dobrze :)
Filmik ze sztuczkami (niektórymi) już mam posklejany, lecz czeka mnie kilka poprawek i wstawię. (może jutro)
Jednak możliwe że w czasie wolnym (święta) nagram coś w miejscu opisywanym wyżej, będą elementy frisbee i nie tylko :)
+ coś ze świąt co mnie smuci jak i również daje radość..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz